Przewodnik po świecie wewnętrznym

Przewodnik po świecie wewnętrznym

O błądzeniu słów kilka. Wersja aktualna.


Niemalże rok temu, dokładnie 25 kwietnia, ogarnięta podróżniczym entuzjazmem, opublikowałam tu skromny, acz niezwykle uniwersalny przewodnik. Przewodnik ten sprawdza się w każdym miejscu na ziemi, ale - jak się okazuje, nie w każdym czasie. Dlatego też chciałabym go nieco zaktualizować, tworząc nową jego wersję. Przewodnik po świecie wewnętrznym.

Jest środa, 11 marca - dzień zerowy, w którym odwołano moje zajęcia na uczelni. Coś mi to już przypominało. Może porównanie będzie godne jedynie pożałowania, ale przypomniał mi się moment, w którym zachorowałam na ospę. W liceum. To był moment, w którym zatrzymałam się, a świat pędził dalej. Nikt mnie nie chciał odwiedzać, został tylko kontakt na odległość. 2.5 tygodnia spędzonego w domu. No to, moi kochani... Teraz taką ospę społeczną przechodzimy wszyscy razem. Wszyscy razem - to dodaje trochę otuchy, co nie? Bo nic nas aktualnie nie omija. Możemy za to wyruszyć w podróż, którą wiele osób odkładało w czasie. Odkładało, bo wokoło działo się tyle fascynujących rzeczy. Odkładało, bo miało świadomość, że wędrówka może być trudna i bolesna. Odkładało, bo zwyczajnie nie miało na to czasu, lub warunków.

A teraz - jest jakby troszkę łatwiej. Jesteś gotowy? Zapraszam.




Świat wewnętrzny? Czyli coś, co mamy w sobie. Czy można podróżować, bez wychodzenia z domu, a tym bardziej... bez wychodzenia z samego siebie? To brzmi troszkę jak absurd, ale - punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Usiądź więc wygodnie (albo spaceruj po pokoju, bo niektórym tak się lepiej myśli).

Cały świat - właśnie tak przyszło nam przedstawiać ogrom różnych zjawisk. Po francusku, tout le monde (czyli dosłownie "cały świat"), to po prostu wszyscy ludzie. Nieco zawężamy, prawda? Idźmy dalej. Postrzegasz świat, patrzysz na niego, obserwujesz. Ten świat ma więc pewne odbicie w tobie samym. Jesteśmy odbiciem tego ogromu, każdy z nas. A na dodatek mamy osobisty świat, który już sam w sobie jest ogromem. Troszkę tego dużo.

Nasz wewnętrzny świat jest prawdopodobnie większy od tego świata, który nas otacza. Czy to nie coś wspaniałego? Tyle nowych miejsc do odkrycia...



W tej podróży żadne wyposażenie nie jest niezbędne. No, może tylko kasza, makaron i papier toaletowy... Bez nich faktycznie możesz nie przetrwać. A tak na serio - polecam zaopatrzyć się w kartkę lub zeszyt i coś do pisania. Myśli to bardzo ulotne stworzenia, a to najlepszy sposób, żeby je jakoś ujarzmić. Żadne przygotowanie, to też przygotowanie - zapewnia więcej błądzenia.

Aby podróżować po naszym wewnętrznym świecie, przyda nam się troszkę akceptacji. Akceptacji, że nie wszystko jest tam takie oczywiste, jak to bywa w świecie zewnętrznym. 



Abyście troszkę lepiej zrozumieli tryb waszej podróży, musimy sięgnąć do świata metafor. Robert Macfarlane w swojej książce "Szlaki. Opowieści o wędrówkach" pisze: 

"Przebyłem również tysiące mil w wyobraźni, bo kiedy nie mogę zasnąć - co zdarza się w większość nocy - wysyłam swój umysł na wędrówki po znajomych szlakach; miarowym rytmem takiego marszu udaje mi się czasem ukołysać do snu."

To jeszcze nie jest metafora, lecz konkretne i rzeczywiste wyobrażenia świata, który znamy. Ten świat bardzo nam pomoże w naszej wyprawie. Podczas, gdy w swoim poprzednim przewodniku zachęcałam was do porzucenia mapy, w tym przewodniku jest ona kluczowym elementem. Ponieważ jednak to my sami eksplorujemy nasz świat wewnętrzny, to my stajemy się kartografami. 

Już chyba domyślacie się, o co chodzi? Wyprawa kartograficzna w głąb samego siebie... Załóżcie kapelusze podróżników, pióra w dłoń!

Spójrz na swoje życie, jak na szlak. Zaczęło się w pewnym miejscu, a ścieżki prowadziły pewnie przez góry, łąki, lasy, pustynie... Co nimi było? A może był taki moment, w którym poruszałeś się poza szlakiem?

Czy zatrzymałeś się kiedyś na dłużej w którymś miejscu, czy pędziłeś przed siebie? Co wyznaczało kierunek twojego życia? Obserwowałeś to, co dzieje się dookoła ciebie?

W podróży nigdy nie jesteśmy sami... Kto ci towarzyszył, kto towarzyszy? Co się działo, gdy stawaliście na rozdrożu? A może pamiętasz jakieś nieoczekiwane, poruszające serce skrzyżowania ścieżek?

W jakim miejscu znajdujesz się obecnie? W jakim klimacie? Możesz grać w ciepło-zimno, ale nie zapominaj o całym wachlarzu innych stref. Czy to szlak, czy jakieś ustronie, w którym skryłeś się na krótszą bądź dłuższą chwilę? 

Gdzie idziesz? Czy droga prowadzi przez gęsty las, tak, że nie widzisz tego, co kryje się za kolejnym drzewem? A może biegniesz po łące w kierunku czegoś, co wyłania się zza horyzontu? No właśnie... Idziesz, biegniesz, a może ktoś cię prowadzi?

Jak się czujesz w swoim świecie? Zagubiony, szczęśliwy, pełny pokoju, a może nieco przerażony? A jest jeszcze tyle różnych stanów trudnych do nazwania... 

Jest tyle różnych pytań, które mogłabym ci jeszcze zadać, ale to twoja wędrówka. To twój świat wewnętrzny. Myślę, że już wiesz, o co chodzi. Już wiesz, jak się chodzi i idziesz. Kierunek nadajesz sobie sam. Idź dalej, bo ta wędrówka jest na prawdę piękna...



Może skończysz z rozrysowaną mapą, może napiszesz ścianę tekstu, a może jedną, krótką myśl. Może też skończysz bez niczego namacalnego, a jednak - coś uległo zmianie. Bo każda podróż, nawet ta wewnętrzna, nas odmienia.

Osobiście, patrzenie na moje własne życie w kategoriach kartograficzno - podróżniczych bardzo mi pomaga. Dzięki temu mogę lepiej zrozumieć samą siebie, zrozumieć, dlaczego jestem w miejscu, w którym jestem. Cieszyć się tym miejscem, lub uczyć się go akceptować. Moje myślowe bezpustkowie nadal jest bezpustkowiem, ale nie tak chaotycznym jak zazwyczaj. Wiem, czym jest droga, czym jest las, a czym zasłyszany po drodze śpiew ptaków...

Może to dobry czas, żeby zadbać o swoje wnętrze. Aby poukładać bałagan, mętlik, który być może ciągle w nas narasta. Aby poznać naszą wewnętrzną mapę, nasz kompas, towarzyszy podróży. Aby zobaczyć, przed czym dotychczas uciekaliśmy w strachu przed odbyciem tej wewnętrznej podróży.

Podróżowanie jest czymś wspaniałym... Pamiętajcie - podróżować można zawsze, ale na różne sposoby. 



Mam aktualnie troszkę więcej czasu, a kolejne pomysły narastają w głowie. Jest więc duże prawdopodobieństwo, że wkrótce coś jeszcze tutaj napiszę, troszkę poukładam... Zapraszam więc do zaglądania co jakiś czas lub obserwowania mnie w mediach społecznościowych. Marzy mi się rozwinąć Bezpustkowie i stworzyć jakieś dobre miejsce w Internecie.

Jeśli macie jakieś spostrzeżenia, uwagi, chętnie posłucham! Już w tym miejscu chciałabym podziękować wszystkim osobom, które osobiście zadawały mi pytania "kiedy w końcu coś napiszesz?" oraz dzieliły się swoimi uwagami... Nawet nie wiecie, jak wiele dały mi wasze słowa! No więc... w końcu napisałam! :)

Ponieważ ten tekst ma charakter mocno refleksyjny, chciałabym podlinkować wpisy, do których sama lubię wracać. One często pomagają mi wrócić, pomagają na nowo popatrzeć na pewne rzeczy w moim życiu... Smacznego! Miłej lektury!



Życzę wam dużo spokoju na ten czas!
Dbajcie o siebie,
Ania


Obrazy:
1. Caspar David Friedrich "Woman at a window"

Dźwięki muzyki świadomej

Dźwięki muzyki świadomej


Sama nie wiem, kiedy to się stało. Nie do końca pamiętam, kiedy zaczęłam słuchać muzyki w sposób świadomy. Jednego jestem pewna - był to moment przełomowy w moim życiu. To był moment wyjątkowy. Dlaczego? Coś się wtedy zmieniło…


Prawdopodobnie było to wtedy, gdy w gimnazjum (a może była to szkoła podstawowa?) w przejawie jakiegoś takiego typowego dla mnie buntu przeciwko całemu społeczeństwu przestałam słuchać radia. Muszę tu zaznaczyć, że wcześniej leciało ono w moim pokoju bez przerwy. Wiedziałam nawet, kiedy transmitowane są poszczególne programy mojej ulubionej stacji. Przy okazji w moją głowę wtaczana była medialna papka - wszystkie konkursy, wiadomości o tragediach, niesprawdzone ciekawostki i "błyskotliwe" żarciki prowadzących. Oj tak - byłam na bieżąco z wszystkimi listami przebojów. Dzienna, miesięczna, roczna - żadna z nich nie była mi obca! Wiedziałam nawet, która piosenka znajduje się na danym miejscu…

Do czasu, gdy do głowy nie wpadła mi myśl: Dlaczego inni mają decydować za mnie o tym, czego mam słuchać? Dlaczego muszę słuchać tego, czego słuchają niemalże wszyscy? Czy to jest właśnie muzyka?

Radio zostało wyłączone. A ja zaczęłam odkrywać nowe zestawy dźwięków skrywanych wcześniej przed moimi uszami. Rozpoczęła się moja droga. Jaka droga?? Droga w poszukiwaniu swojej muzyki. To wspaniała wędrówka, uwierzcie mi! Można sobie pobłądzić po pięcioliniowych ścieżkach, skryć pod daszkiem ósemki lub usiąść na pauzie i przemyśleć to i owo.


Moja muzyczna podróż wyglądała różnie na jej licznych etapach. Jeśli dobrze pamiętam, zaczynałam od portali streamingowych z masą szalonych playlist, które można było na nich znaleźć. To wtedy odkryłam muzykę indie i jej najróżniejsze warianty. Lubiłam przeglądać ścieżki dźwiękowe obejrzanych przeze mnie filmów. Zawsze szłam wtedy o krok dalej i eksplorowałam - jakie są inne piosenki twórcy? To w ten sposób odkryłam Pearl Jam (oraz swoją paradoksalną miłość do grunge rocka), a także zafascynowałam się muzyką celtycką (którą później sama zaczęłam grać!). Czasem spoglądałam w przeszłość i zanurzałam się w różne dekady XX w.  Czasem po prostu klikałam w proponowane dla mnie utwory. Albo eksperymentowałam i puszczałam sobie składanki, które całkowicie odbiegały od moich dotychczasowych preferencji. Takie działania często kończyły się rozczarowaniem, ale bywało, że nowości całkowicie mnie pochłonęły - kolejny obszar na muzycznej mapie zdobyty!

Podczas tej wędrówki nauczyłam się wiele na temat świata muzyki. Nauczyłam się też wiele o sobie - zaczęłam odkrywać, co mi "w duszy gra", co lubię, a czego nie potrafię znieść. Zatapiałam się w swoich muzycznych ogrodach z myślą - dlaczego wyglądają właśnie tak? Ciągle szukam odpowiedzi, ale chyba po prostu chodzi o to, że ja to ja i właśnie taka jestem :)


Cieszę się, że udało mi się postawić ten krok, dzięki któremu mogę słuchać muzyki świadomie. Mogę rozkoszować się wyjątkowymi melodiami, mogę kontemplować teksty piosenek. Mogę cieszyć się i wzruszać, śmiać się i płakać, marzyć, tęsknić i rozmyślać. Oraz wiele innych… Czuję, że te dźwięki są w pewien sposób "moje". Utożsamiam się z nimi. Rozumiem, a one rozumieją mnie…

Czy moje podróż już się skończyła? Mam nadzieję, że nigdy nie dobrnę do jej finiszu. Jest pięknie!

Czy słuchacie muzyki w sposób świadomy, czy polegacie na listach przebojów? A może właśnie to uważacie za swój wybór? Jaka jest najwspanialsza piosenka, którą ostatnio usłyszeliście? Chętnie posłucham czegoś nowego!

Wkrótce podzielę się z Wami także sposobami, na znajdowanie wyjątkowych artystów i piosenek… 
Do zobaczenia!
Ania


Ps. Dla osób ciekawych - już nie jestem taka wielką buntowniczką i zdarza mi się posłuchać raz za czasu radia… Choć ciągle nie jest to częste zjawisko :)


Obrazy:
1. "Czworo dzieci z trąbą"
2. "Jazz"
3. "Kobziarze"
Wszystkie obrazy są autorstwa Tadeusza Makowskiego.

Dopłyń do bezpiecznej przystani

Dopłyń do bezpiecznej przystani

Jak bardzo rozszalałym i nieobliczalnym tworem jest życie (mam tu na myśli to życie, które jest raczej czasownikiem, niż rzeczownikiem). Aaah! To trochę jak jazda rollercoasterem - powolutku suniesz sobie w górę, wszystkie twoje zmysły upajają się w widoku kolorowego wesołego miasteczka, które rozpościera się gdzieś w dole. Jedziesz, powolutku, powolutku, bo po co się spieszyć? Zatrzymujesz się. Patrzysz przed siebie. Gdzie są te tory? Nagle wagonik zaczyna pochylać się w dół i ziuuu. Pędzisz przed siebie, miotany przez różne stany emocjonalne, od pięknej ekscytacji po przeraźliwy strach. Jedziesz tą kolejką przez różnego rodzaju pętle i zakręty. Jedziesz, jedziesz i nie możesz się zatrzymać.


Czy nie macie tak czasem w życiu? Tak, że nagle, nie wiadomo skąd nabiera ono prędkości i pędzi, pędzi, gdzieś do przodu? Ja tak mam i to bardzo często. Oj, bardzo.

Może to przez mój charakter lub osobowość. Być może to kwestia studiowania, które ciągle stawia przede mną swoje wymagania (choć chyba czuję się tutaj bardziej tak, jakby te wymagania zostawały we mnie rzucane, i to tak dość mocno). Albo tego, co sprawia, że lubię być w coś zaangażowana.

Tak, czy siak, nie wnikam.

Wiecie, co jest ważne w tym naszym pędzie życia? Bezpieczna przystań. Takie coś, co sprawi, że poczujesz się błogo. Że zamkniesz oczy i całym sobą przeniesiesz się do tych chwil beztroski, gdy wszystko było troszkę łatwiejsze. Dopłyń tam, zacumuj swój okręt i przywitaj się ze swoimi starymi druhami. Miej się dobrze…



Sama mam kilka takich bezpiecznych przystani (wiecie, to jest dobre zabezpieczenie przed zgubieniem się gdzieś na morzach i oceanach!). Często wiążą się one z pozytywnymi wspomnieniami, albo po prostu z tym, że wprawiają mnie w jakiś taki nieopisany, nieco melancholijny błogostan. Kilkoma z nich chciałabym się z wami podzielić. Być może ktoś odnajdzie w nich samego siebie…

  • SŁUCHANIE MUZYKI Z DZIECIŃSTWA - to nie muszą być kawałki wysokiej klasy. To są moje stare radiowe przeboje, muzyka z Simsów i piosenki z High School Musical czy Camp Rock. Gdy ich słucham, mam wrażenie, że przez chwilę mogę zamknąć się w jakiejś takiej bezpiecznej bańce. Jakby ktoś szeptał za pomocą tych prostych melodii i słów - będzie dobrze!

  • RYSOWANIE - a raczej bazgranie, to coś, co po prostu zawsze przynosiło mi ogromną radość. Nie ważne, czy miałam 3 lata i kolorowałam Małego Księcia, bo nie podobało mi się, że obrazki w nim są czarno - białe, czy jako 9-latka projektowałam ubrania dla wymyślonych modelek, czy może jako licealistka marzyłam gdzieś w głębi, że kiedyś zostanę grafikiem, że stworzę film animowany czy zilustruję książkę dla dzieci. Czysta radość.

  • SPACER - połączony z obserwacją wszystkiego, co dookoła. Ten moment gdy idziesz bez celu. Idziesz i masz czas pobyć sam ze sobą i ze światem, który cię otacza. Już na samą jego myśl mam ciarki, uwielbiam spacery. Mają w sobie coś z mistycyzmu.

  • DOBRY FILM / KSIĄŻKA - taki, który już trochę znam. Bo tu nie do końca chodzi o fabułę. Tutaj chodzi o coś, co jest ukryte głębiej. O świat, w którym to wszystko jest zanurzone. O bohaterów, z którymi być może kiedyś nawiązaliśmy pewne bliższe relacje… Dla mnie to zawsze będzie "Ania z Zielonego Wzgórza". Zawsze.

Lista takich "Bezpiecznych Przystani" mogła by się ciągnąć i ciągnąć, w nieskończoność… Ale nie będę was już męczyć ścianą tekstu na blogu. Zamiast tego zapytam Ciebie - co jest Twoją bezpieczną przystanią? Czymś, dzięki czemu możesz zwolnić, a może wręcz poczuć się błogo?


Obrazy:
1. Paul Jean-Clays "Rocky Coast with Figures and Boats"
2. Paul Jean-Clays "Ships lying off Flushing"
Przewodnik po świecie

Przewodnik po świecie

O błądzeniu słów kilka.


Uwaga, uwaga! Przewodnika to jeszcze tutaj nie było. Jako, że ostatnio odbywam swoistego rodzaju nawrócenie na podróżowanie, moje serce odradza się w ciepłych wiosennych promieniach a w głowie kiełkują i rosną żonkile, syberyjskie świerki i polinezyjskie palemki, nie mogło się to skończyć inaczej. Hmm, chociaż "kończyć się" jest tu złym określeniem, bo chyba znów wszystko się zaczyna. Gdzieś na studenckiej ścieżce umknął mi ten jeden element mnie, ale spokojnie, spokojnie. Już wszystko wróciło do normy.

Oto przed wami...


Najbardziej uniwersalny poradnik, jak odkrywać to, co jeszcze nieodkryte w każdym miejscu na Ziemi oraz poza nią. Przeczytasz raz i już nigdy nie będziesz musiał obciążać swojego plecaka (lub walizki, tutaj bez dyskryminacji) kolejną książką! No, aż kusi, żeby dopisać... Wydawnictwa podróżnicze jej nienawidzą! Ale dajmy sobie już spokój z takimi tanimi chwytami reklamowymi... Let's go!

Każdy dobry przewodnik powinien rozpoczynać się od opisu miejsca, które będziemy zwiedzać. Coś z geografii, coś z historii, oprószone słodką kulturalną posypką. Wszystko w rozsądnej ilości, bo to w końcu przewodnik szybko-prosto-i-na-temat, a nie opasłe tomiszcze encyklopedii. Bardzo was przepraszam, ale jestem zmuszona opuścić ten wstęp. Jak miałabym opisać ten świat w kilku prostych zdaniach? Tysiące pisarzy próbowało zrobić to przede mną, jako wstęp polecam więc wziąć do ręki pierwszy lepszy reportaż (z podkreśleniem na słowo lepszy!), przeczytać kilka linijek i wbić do głowy, że tak, to się dzieje na prawdę i tak, to mniej niż ziarnko piasku na wszystkich pustyniach razem wziętych. 

Drugą rzeczą, do której zachęcam jest przeczytanie tego krótkiego tekstu. Może pomoże Ci trochę zrozumieć, o co tak właściwie chodzi z tym podróżowaniem, dlaczego się je popełnia, jaki w nim cel i sens. Może nawet zmotywuje cię do działania. Albo wręcz przeciwnie - odkryjesz, że to nie dla ciebie.

Kiedy wstęp masz już za sobą (proszę mnie tylko nie bajerować, wiem, że nawet nie przeczytałeś tamtego wpisu który przed chwilą podlinkowałam), możemy przejść do części głównej mojego przewodnika. To chyba nie będzie długa część (ktoś od j. polskiego by mnie chyba zamordował za brak proporcji), no zobaczymy sami. Pora zacząć.

Jeśli się już spakowałeś (na pewno masz ze sobą wszystko??), zdecydowałeś się na jakiś środek transportu (np. coś z klasyków - balon, łódź, stopy) i dotarłeś na miejsce - uwaga, gdziekolwiek by ono było!! Tak, dobrze mnie zrozumiałeś - gdziekolwiek teraz jesteś, możesz zastosować się do kolejnych punktów.

Idź przed siebie i rozglądaj się dookoła.
Zwracaj uwagę na każdy szczegół.
Włącz wszystkie zmysły.
Bądź obecny.
Żyj tym.
Bądź.

Według preferencji - możesz chodzić z papierową (ważny szczegół!) mapą, pytać ludzi o drogę lub - uwaga, opcja najlepsza z najlepszych - "zgubić się". Piszę w cudzysłowie, bo to jest takie świadome błądzenie, to inne wychodzi raczej w sposób nieplanowany. Fajnie jest się tak gubić w różnych miejscach. To chyba dopiero wtedy prawdziwie poznajesz to miejsce, do którego cię przywiało. To chyba jest właśnie podróżowanie. To chyba nie jest do końca turystyka.

Osobiście korzystam z tego przewodnika w jakichś 90% podróży. Jasne, ma swoje wady i zalety, ale jak na razie to więcej na nim zyskałam niż straciłam. Nauczyłam się spontanicznie podróżować komunikacją miejską. Nauczyłam się uciekać przed turystycznym tłumem. Odkryłam miejsca, które były wyrwane z rzeczywistości danego miasta/kraju. Nauczyłam się zaczepiać obcych i pytać o drogę. Zobaczyłam, jak fajnie jest po prostu spacerować... no i szalenie biegać (tak z radości, z nadmiaru energii!). Odkryłam, jaką cudowną sprawą są pikniki. Zakochałam się jeszcze bardziej w parkach i kościołach... Oczywiście, były takie miejsca, do których nie trafiłam, choć Internety krzyczały, że to jest to, co musisz tam zobaczyć. Jednak najczęściej to się nie zdarza - jakoś i tak się w nie zawędruje, serio! 

Polecam błądzenie całym serduchem, to jest niezła lekcja pokory, odwagi, skupienia, cierpliwości... Myślę, że to jest właśnie ten rodzaj podróżowania, który pozwala nam odkrywać samych siebie. Odważysz się spróbować?

Chyba nigdy w żadnej książce nie zapełniłam stron przeznaczonych na notatki... Ale tutaj mamy sekcję komentarzy i jak najbardziej wam na to pozwalam! Śmiało dzielcie się swoimi refleksjami. Próbowaliście kiedyś podróżować w ten sposób? Jak  to się skończyło? A może macie lepsze sposoby na poznawanie świata? Chętnie o nich poczytam! :)


Życzę wam dużo uśmiechu i radości!
Przyszła wiosna... ♥


Obraz:
1. Augustus Leopold Egg "The travelling companions"
Kiedyś zostanę pisarką

Kiedyś zostanę pisarką


A co gdyby wmówić pewnej grupie ludzi, że jestem światowej sławy pisarką? A co, gdyby wmówić innym, że moje wiersze, że moje teksty są czytane i pozytywnie oceniane przez najbardziej cenionych krytyków literackich? A co, gdyby wmówić ludziom, że jestem artystką? Że wartość moich dzieł na aukcjach osiąga niewyobrażalne sumy? Że środowisko artystyczne uznaje mnie za kogoś "swojego"? A co, gdyby… A co, by się tak właściwie wtedy stało? No właśnie…


Mogłabym pisać cokolwiek, a to i tak byłoby wchłaniane przez każdego z jakąś dziwną odmianą fascynacji. To, kim jesteśmy, wpływa na odbiór tego, co robimy. Ale co my możemy poradzić na to, że jesteśmy tym, kim jesteśmy? Jak to się ma do realizacji naszych marzeń, naszych celów? Czy naprawdę jesteśmy na aż tak bardzo straconej pozycji? Czy tak naprawdę egzystujemy sobie teraz, przegrywając nasze życie, bo nic innego nam już nie zostało? Sztuka to chyba dość niewdzięczne zajęcie.

A jednak, kiedyś zostanę pisarką. Jakimś cudem to się w końcu wydarzy. Kiedy? Może nawet jutro wieczorem, gdy nagle, w nieoczekiwanym przypływie czegoś, co zwykle nazywane jest czasem wolnym (dziwne to zjawisko dla studenta), schowam się do mojej szuflady w biurku. Tak, to nic trudnego moi drodzy! Wystarczy nieco ją wysunąć (to już zależy od gabarytów, oczywiście mebla, a nie nas samych) i wejść. Trzeba trochę uważać, żeby nie przypalić Papierowych Wzgórz płomykiem natchnienia trzymanym w dłoni. Szczególne środki ostrożności należy także podjąć podczas chwytu narzędzia - stalówką pióra łatwo o zadanie bohaterowi bolesnego ciosu, nie mówiąc już o plamach atramentowej krwi, która mogłaby zabrudzić białą powierzchnię. A przecież tak ciężko ją później sprać… Mogę was zapewnić, że ta szuflada, choć niewielkich rozmiarów, to niezwykle przyjemne miejsce. Czasem troszkę zagracone, no ale - drobny nieład jedynie dodaje jej uroku. Ostrzegam tylko - nastaw zegarek. Czas szybko mija, a w końcu będzie trzeba wrócić do rzeczywistości (jakby ktoś jeszcze nie wiedział, już tłumaczę - choć nikt tego nie chce, codzienność jest koniecznością).

Zostanę pisarką. Naprawdę? Jesteś tego taka pewna?


Kochani, przestańmy sobie umniejszać. Porzućmy sztuczną skromność, to wcale nie są duże słowa, tak jak wielu ludziom się wydaje.
To, że nie wydałeś nigdy książki, nie znaczy już, że nie umiesz pisać.
To, że nigdy nie wygrałeś konkursu plastycznego, nie znaczy, że nie umiesz tworzyć sztuki.
To, że jeszcze nikt nie wybudował pomnika z twoją podobizną, nie znaczy, że jesteś nikim.
Mam nadzieję, że to nie będzie dla ciebie zaskoczeniem, gdy oznajmię tu, przed całym światem (a raczej tą częścią, która jakimś cudem tu trafi):
Jesteś kimś, bo jesteś sobą.

A jak mi nie wierzysz, to wejdź do swojej szuflady i zachwyć się.
Zachwyć się, bo to, co tworzysz jest piękne, jest wyjątkowe pod każdym względem. Zachwyć się i rób to dalej. Twórz!

Kiedyś zostanę pisarką? Już nią jestem, a świadczy o tym mój Szufladowy Świat i Bezpustkowie w głowie.

Ania,
Pisarka, artystka, marzycielka


Obrazy:
1. "Woman at writing desk" Lesser Ury
2. "The red carpet" Lesser Ury

Muszę się czymś z Tobą podzielić!

Muszę się czymś z Tobą podzielić!

Ostatnio jakoś tak często o tym myślałam. Myślałam o życiu, o rzeczach, których doświadczam na tym jego etapie. O rzeczach, które odkrywam każdego dnia, a jest ich wiele. Nie ważne, że jestem na Ziemi już tyle lat - przecież każdy dzień przynosi coś nowego! Coś pięknego i wyjątkowego, czasem też coś, co jest dla nas trudne. 


Każdy z nas to chłonie. Chłonie piękno, czy tego chce, czy nie chce. Wiecie co? To od nas zależy, co z tym wszystkim zrobimy. Jak wykorzystamy to, co otrzymujemy każdego dnia za darmo. Co zrobimy z niespodziankami, z drobnymi odkryciami i radościami.

Są takie rzeczy, których nie można zostawiać dla samego siebie. Po prostu nie i koniec. Są jak ogień wypalający nas od środka, ogień, który musi się rozprzestrzeniać. Pozytywnie rozprzestrzeniać, bo właśnie o tym chcę dziś napisać. Chcę to głosić wszędzie, bo wierzę, że to coś, czego dziś potrzebujemy.

Potrzebujemy się ze sobą dzielić.

Osoby sprytne mogą chórem zawołać, że po to właśnie korzystamy z mediów społecznościowych - aby dzielić się swoim życiem z innymi. Tak, te osoby mają częściowo rację. Ale czy takie media nie spłycają tego wszystkiego? Dzielimy się tyloma rzeczami, że zaczynamy ślepnąć na to, co rzeczywiście nas otacza. Żyjemy życiem innych ludzi, a nie do końca swoim, uważając je za nieidealne. Nikt nie ma idealnego życia, pora to zrozumieć.


A jednak będzie o dzieleniu się. Może trochę od innej strony, a może tylko mi się tak wydaje. Jaka jest prawda, którą odkrywam każdego dnia?

Nie możemy zatrzymywać dobra dla samych siebie.
Dobrymi rzeczami trzeba się dzielić ze światem.

Wydaje się, że coraz mniej ich mamy. Dzisiejsze społeczeństwo jest mocno nastawione na chomikowanie wszystkiego. Bo ktoś może ukraść, ktoś może zranić, wykorzystać, zniszczyć. Żyjemy zamknięci we własne bańki komfortu. Poznajemy świat i go akceptujemy. Może nawet się nim zachwycimy, ale skryjemy ten zachwyt gdzieś głęboko w sobie.

Przestańmy, proszę - przestańmy. Pora zmienić myślenie i postępowanie. To nie jest to, czego świat potrzebuje, to nie jest coś naturalnego. Czas na małą rewolucję, coś na prawdę drobnego, coś, co z pewnością zaowocuje. 

Doświadczyłeś dobra? Przekaż dobro dalej, ktoś inny też tego potrzebuje.
Odkryłeś coś niesamowitego? Piękne miejsce, piosenkę, cytat... To może być cokolwiek! Podziel się tym z kimś. Podziel się zachwytem. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo ta osoba może w tym momencie tego potrzebować. Czasem to nic wielkiego, ale najprostsze gesty mają chyba największą moc.


Dlatego właśnie działajmy. Znów to powtórzę - dobrymi rzeczami trzeba się dzielić! To nie musi być nic wielce natchnionego. Cytat, obrazek, piosenka... Nie bójmy się zalewać świata małymi, dobrymi rzeczami. On już tonie w tragediach, konfliktach i problemach. Wierzę, że każda dobra rzecz przywraca mu trochę światła. To nic trudnego, a  tak wiele może zmienić.

Dzielicie się swoimi odkryciami? A może chcielibyście spróbować? Czemu by nie zacząć już teraz i napisać o tym w komentarzu? Chętnie poczytam o tym, co dobrego ostatnio znaleźliście!

Pięknego dnia! Do zobaczenia!


Ps. Żeby to nie były puste słowa, chciałabym rozkręcić na fanpage'u akcję DZIELNIK, w ramach której co jakiś czas będę udostępniała dobre rzeczy, które udało mi się odkryć. Zapraszam do obserwacji!


Obrazy:
Nimi też trzeba się dzielić! John William Waterhouse już pojawił się na moim blogu, ale tak lubię twórczość tego artysty, że przy okazji takiego wpisu znów chciałabym przybliżyć wam kilka jego dzieł... Mają w sobie coś niesamowitego!
1. "A Tale From The Decameron"
2. "The Mystic Wood"
3. "The Enchanted Garden"

Nie uduś się życiem

Nie uduś się życiem



Tyle razy klikałam już przycisk "nowy post", pełna zapału, że w końcu stworzę coś niesamowitego, wielkiego, coś, co każdy chciałby przeczytać. Tyle razy, ile to robiłam, tyle razy usuwałam całą zawartość w przekonaniu, że to nie ma jakiegokolwiek sensu. Internet już jest zaśmiecony, po co dokładać na siłę kolejne "byle co"? Myślę jednak, że taka przerwa od pisania była bardzo potrzebna.

Wiecie co? To jest najprostsza prawda świata. Tak brutalnie spychana dziś na szary koniec Wszystkiego. Tak uparcie unikana przez zapracowane społeczeństwo, pędzące tylko do przodu i do przodu. Duszące się życiem. Jaka to prawda? Jak się tym swoim życiem nie udusić?



Wiem, nie odkryłam Ameryki. Wiem, może powiesz mi, że wbrew temu, co napisałam na wstępie i tak zaśmiecam Internet.  Ale! Nawet nie wiesz, jaka ta przerwa może okazać się zbawienna - już tłumaczę.

Czasem w życiu przychodzi taki moment, że coś kompletnie przestaje nam wychodzić. To jest okropne - czujesz się, jakbyś nigdy w życiu nie miał ołówka w ręce, zapomniał, jak się składa literki w wyrazy, już nie mówiąc o zdaniach, czy potykał się o własne nogi, gdy stoisz i prowadzisz jakiś beznadziejny dialog.  Z człowieka sukcesu zamieniasz się w jakiś mały koszmarek. Co robić? Przerwę.


To przyszło nagle. Pamiętam jeszcze ten czas, gdy w mojej głowie gromadził się stos genialnych pomysłów na… na wszystko. Miałam zapał, chęci, motywację. Mogłam góry przenosić, tylko… No właśnie - w tej całej zawierusze zabrakło umiejętności. Umiejętności, które posiadałam, musiały w jakiś magiczny sposób ze mnie wyparować, wbrew jakiejkolwiek logice. Nic mi nie wychodziło, chociaż powinno. Były takie momenty, że czułam się we wszystkim do niczego.

Wtedy przyszło olśnienie, no i właśnie. Nie brnęłam zawzięcie do przodu, wbrew gadaniom pierwszego lepszego coacha. Nie poddałam się, jakby mógł stwierdzić przeciętny mieszkaniec Planety. Nie - ja w pełni świadomie spojrzałam na sytuację i pojęłam, że najlepsze, co mogę teraz zrobić, to w końcu odpocząć.

Nie tykałam pióra, nie pisałam, nie rysowałam. Zajęłam się innymi rzeczami (żeby nie było, że tak sobie przesiedziałam ten czas nic nie robiąc, co to to nie!). Wzięcie "wolnego" potraktowałam troszkę z rozmachem, o czym na pewno wkrótce napiszę, bo to pięknie wpłynęło na mój mały światek. Wróć - po prostu zarzuciłam na chwilę te wszystkie czynności, których nieumiejętność wykonywania zaczynała mnie irytować. Bla, bla, bla, co tam systematyczność.


Teraz wracam i znów mogę pisać z nową siłą, z nowym, niesamowicie kolorowym bezpustkowiem w głowie. Rysowanie zaczęło mi wychodzić jakoś tak lepiej (no, przynajmniej bardziej zadowalająco dla mnie), mimo, że nie ćwiczyłam. Wszystko zaczęło iść lepiej, choć to czasem wydaje się absurdalne. Ale takie są fakty, tak to się podziało i co ja na to poradzę?

Wiem, świat, to społeczeństwo, w którym przyszło nam żyć, są bardzo wymagające. Gonią nas godziny, terminy, obowiązki i drobne sprawki z listy rzeczy do zrobienia. W pewnym momencie można nie wyrobić i nie ma w tym nic złego. Będę głosić tę starą zasadę, bo ona ma sens!

Zrób sobie przerwę. Przerwę od jakiejś konkretnej czynności, miejsca, może osoby.
Gdy ta przerwa się skończy, uśmiechniesz się tylko do siebie, bo zobaczysz, że jakoś tak zrobiło się nagle cudownie. Albo przynajmniej lepiej. Tak, to stanie się na pewno :)

Czy macie takie chwile w swoim życiu, że coś, w czym jesteście dobrzy nagle przestaje wam wychodzić? Jak sobie z tym radzicie?


Pozdrawiam cieplutko i do zobaczenia znów!



Obraz:
1. "Flaming June" Frederic Lord Leighton
2. "Idyllic" Frederic Lord Leighton
Copyright © 2014 Bezpustkowie , Blogger